Wyciągnęli nas na kawkę do pobliskiej Motylarni, napstrykali nam zdjęć (dzięki Aga!), pobrudzili nam na tarasie, uraczyli przypowieściami z fizyką w tle i jakimiś koprofilskimi skojarzeniami kibla z teorią nieoznaczoności, co pozwoliło wyciągnąć Stałą Voytassa z kiblowej muszli (dzięki Voytass za tę chwilę geniuszu! – specyficznego ale zawsze) po czym sobie poszli.
Wiem, nie brzmi to jak miło spędzona sobota ale co mam powiedzieć – tak właśnie było. Pitolenie z Voytassem o gierkach nieodmiennie mnie relaksuje. Dorotę relaksuje przebywanie w towarzystwie Agi. Jak oni to robią, że nas tak relaksują? Co nam dosypują do kawy i co dorzucają do papierosów? Kiedyś złamię Voytassowi rękę i wyciągnę z niego zeznania ale to może po tym, jak przeleci mnie kilka jeszcze razy :)
no, kolego, czuję się jak w świecie tabloidów. Nic się nie ukryje przy wujku Costasie :)